Powołania

Powołania kapłańskie
wg lat święceń od II wojny światowej 

 

1949      śp. + ks. Władysław Świstowicz

1953   O. Stanisław Markiewicz CSSR

1954   śp. + ks. Jan Jagodziński

1958   ks. Tadeusz Rudnik / pracujący w USA/

1958   ks. Józef Kornaga

1961   ks. Michał Goniak

1963   + ks. Mieczysław Kornaga 

1974   ks. Tadeusz Broź /RFN/

1978   ks. Jerzy Bernacki CSSp

1983   ks. Lesław Hypiak

1985   ks. Jan Furgała

1985   ks. Jan Dybko +1992 r.

1987   ks. Ryszard Antonik

1988   ks. Witold Batycki

1991   ks. Marek Gudz

1992    ks. Piotr Dybko

1992   ks. Bogusław Kornaga

1992   ks. Marek Niedźwiecki

1998   ks. Piotr Gmiterek /obecnie Parafia św. Karola Boromeusza w Lubaczowie/

1998   ks. Bogusław Milo

1999   ks. Ryszard Mazurkiewicz

1999   ks. Krzysztof Szynal

2000   o. Janusz Bębnik OC

2004   śp. + ks. Łukasz Krzaczkowski

2004   ks. Krzysztof Sobczyszyn /w Austrii/

2006   ks. Paweł Szutka

2010  ks. Radosław Zaborniak

2016  ks. Artur Młodziński

2016  ks. Mateusz Krzaczkowski

 

********************************************

 

Organista Dominik Mazurkiewicz  z Lubaczowa

 

       Długoletni organista z kościoła prokatedralnego w Lubaczowie Dominik Mazurkiewicz ukończył sto lat.  15 września 2008 r. Jubilata, przebywającego w Domu Opieki i Rehabilitacji w Nowym Siole k. Cieszanowa, odwiedzili: dziekan lubaczowski ks. kan. Andrzej Stopyra, wiceburmistrz Lubaczowa Janusz Szaj, kierownik Urzędu Stanu Cywilnego Elżbieta Sobczak, kierownik Biura Terenowego ZUS w Lubaczowie Zdzisław Łuczkowski. Złożyli mu życzenia dalszych lat w zdrowiu, szczęściu i pomyślności. Były kwiaty i prezenty oraz urodzinowy tort od Urzędu Miasta Lubaczowa. Kierownik ZUS wręczył decyzję o przyznaniu  honorowej emerytury.  – Panie Dominiku!  Wczoraj o godz. 18 w Pana intencji odprawiłem Mszę św. z podziękowaniem za 55-letnią służbę w kościele jako organisty, w tym ponad 40 lat w parafii pw. św. Stanisława BM w Lubaczowie.  Wielu lubaczowian Pana wspominało i prosiło przekazać pozdrowienia i życzenia od nich, co czynię.  Wręczam Panu list gratulacyjny od ordynariusza diecezji zamojsko-lubaczowskiej ks. bp Wacława Depo, który też dzisiaj będzie się modlił za Pana. Na pamiątkę wręczam Panu obraz Matki Bożej Łaskawej ze Lwowa, czczonej i w naszym kościele, by się Panem dalej opiekowała. – powiedział dziekan ks. kan. Andrzej Stopyra. –A ten krzyż, który ma Pan Dominik na piersi, to odznaczenie od papieża Jana Pawła II, który otrzymał w 1985 r. – dodał. Wzruszony jubilat powiedział: – Jestem szarym, prostym człowiekiem z chłopskiej rodziny. Miło mi spotkać się z takimi dostojnikami. Nie czuję się godnym tego, co mnie tu spotkało. Ta Matka Boża Łaskawa dobrze mi jest znana.  Śpiewałem nawet kiedyś taką pieśń; „Śliczna Gwiazdo miasta Lwowa, Maryja (…) Uciekamy się do ciebie Maryjo”. Ta pamiątka to żyć, nie umierać. Gdy papież umierał, myślałem, że i ja pójdę do Pana. On młodszy ode mnie. Ja żyję, dobrze mi tu jest. I zażartował: -Miałem wziąć harmonię i wam coś zagrać. Zaśpiewać na góralską nutę „Sto lat”, tak jak śpiewali górale z Karpat, bo Rzeszów należy do woj. podkarpackiego. Kiedyś należał do Archidiecezji Lwowskiej. Jakie to piękne miasto. Byłem we Lwowie kilka razy. Cieszy oczy. Tyle kościołów, piękne budowle, zabytki. Abp Józef Bilczewski zorganizował Kongres Eucharystyczny. Co to było za nabożeństwo. A ha, ha!

     A potem przy stole, przy kawie, herbacie i torcie były wspomnienia pana Dominika z jego bogatego życia. Urodził się 14 września 1908 r. w Bruśnie Nowym. Wieś należała do parafii w Płazowie. Rodzice:  Jan i Anna z d. Motyka wybrali dla syna imię Dominik. Proboszcz ks. Jan Stojak, wiele dzieci chrzcił, ale imię św. Dominika nadawał po raz pierwszy w swoim życiu. Dominik w tym kościele przystępował do I Komunii Św.  Gry na organach przez dwa lata uczył się u Lewandowskiego. Eugeniusz Szajowski, który dobrze go znał, twierdzi, że naukę pobierał u organisty z Płazowa Antoniego Mazurkiewicza. –Organy to skomplikowana maszyna. Ma wiele klawiszów. Trzeba grać wszystkimi palcami obu rąk i nogami. Każdy klawisz ma swój palec. – mówi Jubilat. .

        W latach 1925-1927  Dominik Mazurkiewicz był organistą w Bruśnie Nowym  Kolejne dwa lata to służba wojskowa w Przemyślu, w kompanii  łączności. –W tym mieście było dużo wojska. Mnie przydzielono do telegrafistów. Ciągle były wykłady. Zielono mi było w głowie przy nauce alfabecie Morsa. Ale nauczyłem się go.  Po wyjściu z wojska miałem taką przygodę. W Niemirowie były uroczystości na św. Józefa. To imię miał marszałek Piłsudski i abp Bilczewski, metropolita lwowski. Zachorował organista. W kościołach ogłaszano z ambon, że proboszcz z Niemirowa poszukuje organisty. Wsiadłem na rower i przez Horyniec pojechałem do Niemirowa, w którym jest stary piękny kościółek.. Postawiłem rower przy murze kościelnym. Odszukałem proboszcza. On  mówi do mnie: -Co powiesz młody człowieku?. –Księże, jest coś do posługiwania na organach? – zapytałem nieśmiało. – A masz kogoś? – zapytał. – Ja się ofiaruję. –odpowiedziałem. -Dobrze, dobrze. Idź do kościoła, tam na chórze są śpiewniki. Wybierz takie pieśni, które ludzie umieją śpiewać. – poradził. -Tak zrobiłem. Nauczyciele przyprowadzili młodzież i zajęli środek kościoła. Przyszły inne zorganizowane grupy. Napchało się do kościoła i na chór pełno ludzi. Proboszcz wyszedł do Mszy św. Nabożeństwo wypadło dobrze. Po Mszy św.  kościół opustoszał. Tylko starsze kobiety jeszcze się modliły. Posprzątałem po sobie na chórze, zamknąłem organy i wyszedłem z kościoła. Proboszcz z ludźmi rozmawiał na placu kościelnym. Ręką przywołał mnie. Osoby te mówiła do niego: – Młody organista. Ładnie gra i śpiewa. Przyjąć go. Przyjąć go. I tak się stało.

    Dobrze mi było w Niemirowie. Było przy kościele mieszkanie dla organisty. Dostałem duży pokój z możliwością korzystania z kuchni.  – Niech ci mama da pościel i koszule, a resztę masz w pokoju. Jest szafa, stół, krzesła, lóżko. – powiedział proboszcz. Za takie dobrodziejstwo  wypadało się odwdzięczyć. Proboszcz miał gospodarstwo, pole, łąkę, dwa konie, dwie krowy. Kiedy kosami chłopi kosili łąkę, wziąłem grabie i poszedłem suszyć  siano. Furmanowi pomagałem zwozić siano do stodoły.  Woziłem z nim też snopy zboża. Podobało się to proboszczowi, że tak z własnej ochoty garnę się do pracy. Powiedział pewnego razu: -Przychodź na probostwo na obiady. Podziękowałem serdecznie. Pocałowałem go w rękę. Jakie to było dla młodego chłopca dobrodziejstwo mieć ciepłe obiady codziennie. Przy mnie garnęli się młodzi, chłopaki i dziewczęta. Niektóre zapraszały mnie do swoim domów na herbatę. Najczęściej Władzia Bobecka. Proboszcz zwrócił  mi uwagę: -Dominiku, jak cię będzie wołać do domu, nie idź. To zobowiązuje. Wobec ciebie będą oczekiwania. Ja dla ciebie mam dziewczynę. Tu mieszka matka z córką, mają ładny domek, ogród. Matka była chętna. Raz powiedziała: -Zosia dostała pracę. Wyjedzie z Niemirowa, zarobi sobie pieniądze, potem się pobierzecie. Czas płynął. Zosia nie wracała. Pewnej niedzieli słucham, a ksiądz głosi w zapowiedziach, że Zofia Kozłowska z… (nazwiska tego nauczyciela nie pamiętam) dała na zapowiedź pierwszą. W kolejnych niedzielach kolejne zapowiedzi i ślub. Nauczyciel ten sprzątnął mi spod nosa dziewczynę.

       -Panie Dominiku, a jak Pan zapoznał się z swoją żoną? – zapytaliśmy Jubilata. -To długa historia. Powiem w skrócie. Koło Baszni był kolonia niemiecka Reichau. Koloniści sprzedawali swoje domy, gospodarstwa, ziemię i wyjeżdżali do Niemiec. Kupowali je powracający z Ameryki Polacy, którzy mieli dolary.  Raz do Reichau pojechałem z proboszczem, by dać  ślub młodej parze. Zostaliśmy zaproszeni na poczęstunek. Na tym weselu poznałem swoją przyszłą żonę. Proboszcz nie pił wódki. Wyjął swoją flaszkę, nalał sobie, leśniczemu i komuś jeszcze. Inni prosili: -Mnie jeszcze. I to się powtarzało: -Mnie jeszcze. Wypili. Ktoś powiedział: -U mnie była woda. Następni stwierdzili to samo. Było pełno śmiechu z tego „mnie jeszcze”.

    Organista Dominik Mazurkiewicz wziął ślub 2 lutego 1940 r. z Marią Kochan, córką Antoniego i Józefy z d. Giza. Był to czas wojny. Okupacja sowiecka, później niemiecka i znów sowiecka oraz  napady nacjonalistów ukraińskich. Polacy  ratowali się ucieczką za San. Pan Dominik dwukrotnie tam uciekał. W Baszni został aresztowany pod pozorem szpiegostwa. – Co ci Ukraińcy z tym szpiegiem robią. Przysłuchują i przysłuchują. Wyciągają z człowieka wszystko. Co jeden skończy, przysłuchuje drugi. I tak codziennie. Miałem być wywieziony do Rawy Ruskiej. Zielono mi się w głowie zrobiło. Pomyślałem, już przepadłem. Ani rodzina, ani znajomi nie będą wiedzieli, gdzie moje kości będą złożone.  Przyszedł raz na przesłuchanie jeden i pyta: -Czy ten w Horyńcu sekretarz gminy to nie twój znajomy? Odpowiedziałem, że brat.  On podszedł do tych Ukraińców i mówi, że to żaden szpieg. On tu ma rodzinę. Wypuście go. Był to Żyd krawiec, który mnie znał i wybawił od śmierci. Wypuszczono mnie na wolność.

       Pytaliśmy Pana Dominika, jak dostał się na organistę do Lubaczowa?

-Organista z lubaczowskiego kościoła Feliks Jagodziński w 1941 r. został aresztowany, wywieziony do lasu na Niwki i tam rozstrzelany przez Niemców. Ksiądz proboszcz Stanisław Sobczyński, gdy się dowiedział, że jestem w Baszni, przekazał bym przyjechał do Lubaczowa. -Dominiku, nie mamy organisty. Może byś przyszedł do nas. Zgodziłem się.  -Dobrze mi było w Lubaczowie. Ks. Sobczyński to był wspaniały kapłan. Na procesji na Boże Ciało niósł monstrancję. Postępował krok za kroczkiem, powoli, nie spoglądając ani w prawo, ani w lewo. Wpatrzony był w Eucharystię i niósł ją jak kogoś żywego. Raz powiedział:  -Biskup ukraiński wizytuje swoje parafie i nas odwiedzi. Przygotuj odpowiednie pieśni. By było dostojnie po łacinie zaśpiewałem „Oto kapłan wielki”. Zapamiętałem z jego kazania to zdanie na całe życie: „Dzieli nas mowa, ale wiara łączy”. W 1946 r. miał przyjechać abp Eugeniusz Baziak. Ks. Wiktor Płonczyński remontował kamienicę koło stacji kolejowej, by miał gdzie zamieszkać Arcybiskup. Kobiety z szmatami biegały sprzątać. Pewnego dnia ksiądz z kurii powiedział: -Dominiku, zaprzęgaj konika i jedź na milicję i przywieź to,  co ci tam dadzą. Dali szafę, która zajęła cały wóz. Rozłożyliśmy z pomocnikiem drzwi na boki, by w szafę włożyć ciuchy, szafkę na książki i inne rzeczy.. Przywieźliśmy to do kurii, ponosili na piętro, by po swojemu Arcybiskup sobie ustawił na dole. Po pewnym czasie przychodzi do domu milicjant i mówi, że mam się zgłosić na milicję. Zapytałem po co?  -Tam się dowiesz. Zgłosiłem się. Milicjant wyjął zeszyt i mówi, że ukradłem karnisze, bo nie ma ich w kurii. Pomyślałem, „ładne kwiatki”, organista złodziej. Jak się pokażę ludziom? Co pomyśli o mnie Biskup?. Przyszła mi myśl, by uciec z Lubaczowa. Ale wtedy, wszyscy dowiedzą się, że jestem złodziejem i mam coś na sumieniu. Na szczęście karnisze się znalazły. Do Lubaczowa przyjeżdżało wiele biskupów i innych dostojników kościelnych. Bywali tu i Prymas Polski kard. Wyszyński i arcybiskup z Krakowa Karol Wojtyła. Ten był ruchliwy. Z każdym księdzem i człowiekiem się przywitał. Porozmawiał. Każdego pocieszył, błogosławił.

        Dominik Mazurkiewicz w 1980 r. zrezygnował z funkcji organisty ze względu na zdrowie. Przeszedł na emeryturę w 72. roku życia. Wychował troje dzieci: dwóch synów – Teofila i Gabriela oraz córkę Joannę. Wykształcił ich, pokończyli studia. Teofil ukończył Akademię Wychowania Fizycznego w Warszawie. Pracował na Politechnice Rzeszowskiej. Zajmował się Towarzystwem Polsko – Francuski, turystyką. Gabriel ukończył geografię  w Wyższej Szkole Pedagogicznej (Akademii Pedagogicznej) w Krakowie. Pracował jako nauczyciel w Kielcach. Po32 latach pracy pedagogicznej, ze względu na bóle kręgosłupa, przeszedł na emeryturę i z żoną obecnie mieszka w Skarżysku. Joanna ukończyła Studium Turystyczne, ale pozostała w Lubaczowie, a obecnie wyjechała do pracy do Włoch.  Syn Gabriel przyjechał ze Skarżyska na jubileusz ojca do Nowego Sioła. Trzygodzinne spotkanie z Panem Dominikiem wszystkich nas ubogaciło. Jemu sprawiło wielką radość.