Zapowiedź końca – XXXIII niedz. zw.

Pytania o rzeczy ostateczne

Liturgia ostatnich tygodni roku kościelnego mocno akcentuje myśl o przemijaniu. Odwiedzając w dniu Wszystkich Świętych i w Dniu Zadusznym cmentarze, składając na grobach swoich bliskich kwiaty i zapalając znicze, przeżyliśmy chwile zadumy nad nietrwałością ludzkiego życia. Ale po wyjściu za cmentarną bramę codzienne kłopoty i niepokoje osłabiły nieco wymowę tamtego dnia. Dzisiejsze czytania mszalne podejmują ten temat na nowo. Nie tylko Słowo Boże lecz także człowiek współczesny szuka odpowiedzi na najbardziej dręczące go pytania. Kinematografia zaliczana do nurtu „kina moralnego niepokoju” dostarcza wiele obrazów podejmujących podobną problematykę, choćby „Ocalenie” E. Żebrowskiego, „Wodzirej” Feliksa Falka, „Amator” K. Kieślowskiego, „Iluminacja”, „Spirala” K. Zanussiego. Wszystkie te dzieła łączy wspólny mianownik: podjęcie tematyki ludzkiego losu, tak bardzo dziś zagrożonego. Czyż nie jest to jakiś sygnał wskazujący konieczność znalezienia w życiu punktu oparcia, sugerujący potrzebę poszukiwania wartości nieprzemijających?

Nasz koniec świata

Liturgia Słowa mówi nam o nieuchronnym końcu świata. W kontekście księgi Daniela wyrażenie „koniec świata” rozumiemy w odniesieniu do człowieka: chodzi o naszą własną śmierć, która wprawdzie nie nastąpi przy akompaniamencie spadających gwiazd, lecz będzie końcem tego, co człowiek tworzy żyjąc na ziemi. Jest to kres robienia kariery, zarabiania pieniędzy, troski o dom i najbliższe nam osoby. Jakże często wychodząc z pogrzebu bliskiej osoby lubimy mówić o przyczynie jej śmierci. Mówimy, że ktoś umarł, bo był już stary, bo nie dbał o własne zdrowie, bo prowadził samochód nieostrożnie. Te rozmowy niczego w gruncie rzeczy nie tłumaczą, ale pomagają nam oddalić myśl o naszym przemijaniu. Bo my nie lubimy zastanawiać się, że i dla nas nadejdzie kiedyś koniec świata.

Wśród różnych prawd, jest jedna, której nikt nigdy nie zwalczał, prawda, którą dzień w dzień na globie ziemskim potwierdza tysiące dowodów, a jest nią konieczność śmierci. „Postanowiono ludziom raz umrzeć, a potem sąd.” Tego wyroku Boga nikt nie potrafi zmienić, żadne odkrycia nie zdołają wyeliminować śmierci z życia człowieka.Rozważania o śmierci nie wydają nam się miłe. Temat jest trudny, ale jakże ważny dla każde­go człowieka. Czy można myśleć o życiu, nie myśląc o śmierci?. Albo czy metryka chrztu, nie jest w pewnym stopniu aktem zgonu?

Chrześcijańskie spojrzenie na śmierć

Często czytamy na klepsydrach informacje o pogrzebach. Informuje się tam, że zmarły zosta­nie odprowadzony na miejsce wiecznego spoczynku. Czy człowiek wierzący, posiadający nadzieję życia wiecznego może tak mówić? Dla chrześcijanina cmentarz nie jest miejscem wiecznego spo­czynku. Czym śmierć jest dla chrześcijanina? Czy może być ona dla niego końcem i katastrofą? Św. Paweł w Liście do Tesaloniczan pisze: „Nie chcemy, bracia, waszego trwania w niewiedzy co do tych, którzy umierają, abyście się nie smucili jak wszyscy ci, którzy nie mają nadziei”(1 Tes 4,13). Dla św. Pawła nadzieja jest cechą chrześcijanina. Nie istnia­łaby ona bez Wcielenia się Boga, bez Jego Śmierci i Zmartwychwstania. Dlatego św. Paweł mówi, że inni jej nie mają. Bycie chrześcijaninem jest nadzieją bo Jezus Chrystus jest tą pewnością na której opiera się nasza nadzieja. Podstawą nadziei chrześcijańskiej jest wiara. Pismo Święte NT i Ojcowie Kościoła używają często pojęć wiary i nadziei zamiennie. Nadzieję trzeba umieścić w przestrzeni po­między „obietnicą” i „wypełnieniem” tej obietnicy. Aby mieć nadzieję, trzeba mieć obietnicę. Musi też być wypełnienie tej obietnicy w przyszłości. Przykładem obietnicy danej przez Boga w ST jest Na­ród Wybrany, Abraham. Również Pan nasz Jezus Chrystus daje nam obietnicę dotyczącą życia wiecznego: „Każdy, kto żyje i wierzy we mnie, nie umrze na wieki” (J 10,26).

Nadzieja a życie doczesne

W perspektywie nieuchronnego końca ludzkiego istnienia na ziemi, niezmiernej wagi nabiera pytanie: „Co się właściwie w życiu liczy? Zarzuca się często chrześcijaństwu, że życie nadzieją prowadzi do marzycielstwa i do gardze­nia światem. Z drugiej strony ogranicza się działanie Kościoła w życiu społecznym. Ten paradoks wyraził jeden z marksistów francuskich, tak pocieszając chrześcijan: „Nie bójcie się konfliktów mię­dzy nami a wami, bo nie ma między nami żadnych punktów stycznych. Przecież religia odnosi się do nieskończoności przed urodzeniem i do nieskończoności po śmierci. Nam zostawcie resztę: od uro­dzenia do śmierci.” Dlatego pytamy się jaki jest stosunek tego co doczesne, do tego co nadprzyrodzone? Często wydaje nam się, że istnieją dwa całkowicie niezależne od siebie światy: doczesny i nadprzyrodzony, które kierują się swoimi prawami i celami. Często życie nadprzyrodzone wyobrażamy sobie w sto­sunku do życia doczesnego jak czapkę na głowie: owszem przydaje się, gdy jest zimno, uszy nie mar­zną, ale jest to coś zupełnie odrębnego i ostatecznie można obejść się bez tej czapki. Tak jednak nie jest. Nadprzyrodzoność jest bowiem światłem dla doczesności. Bóg powołuje człowieka nie tylko do życia doczesnego, ale przede wszystkim do życia wiecznego. Powołanie człowieka jest otwarte na zmartwychwstanie. Jednak wiemy dobrze, że do zmartwychwstania trzeba się przygotować w tym życiu: między narodzeniem a śmiercią. Żeby myśleć o zmartwychwstaniu, trzeba się narodzić, bo kształt życia wiecznego, zależy od naszego życia na ziemi. Ale i kształt życia ziemskiego zależy od nadziei zmartwychwstania.

Często w życiu słyszymy pytanie: gdzie jest sprawiedliwość? Dobry człowiek cierpi, płacze, często umiera zepchnięty na margines życia. Zły natomiast żyje w dostatku, krzywdzi i chełpi się z tego i nikt nie może temu zaradzić. Dziś Słowo Boże zapewnia nas, że nadejdzie dzień, w którym Bóg objawi swoją sprawiedliwość, dobrzy otrzymają nagrodę, źli karę. Wtedy nikt nie będzie miał wątpliwości, co do istnienia Bożej sprawiedliwości. Nikt, ani dobrzy, ani źli.